Kabel na dnie

Dejguny. Kabel z drugiej wojny na dnie jeziora.

Lata wypraw nurkowych i spotkań z ciekawymi ludźmi zaowocowały długą listą miejsc "do sprawdzenia". Ostatnio jednym z moich ulubionych nurkowisk stało się Jezioro Dejguny z licznymi legendami o mających pokrywać dno, nie odkrytych dotąd pozostałościach po minionych czasach. Samo położenie jeziora jest standardowe jednak obowiązujący na nim zakaz używania silników spalinowych oraz głębokość ok. 50 m czyni je atrakcyjnym dla większości płetwonurków.

Z przejrzystością bywa różnie: w roku 2008 do 7m., przejrzystość wahała się pomiędzy 3 a 4m, od 7 do 10m. całe wakacje zupa, ale za to poniżej 10m. cały czas 4 - 5m. w poziomie. W 2007 razem z ekipą płetwali zweryfikowaliśmy jedną z legend o leżącym na dnie wraku, który okazał się ogromnym głazem. W tym roku przyszła pora na kolejną legendę.

Od kiedy ujawniłem się jako zapalony płetwonurek starsi autochtoni z Grzybowa, co rusz to "sprzedawali" mi jakiś temat. A to czołg a to samolot? W czasach mody na recykling oraz szalejących cen złomu (a w tym metali kolorowych), zwłaszcza jeden z nich wydawał się wart sprawdzenia. Otóż pomiędzy tzw: budką telefoniczną przy wsi Grzybowo a jej bliźniaczką po drugiej stronie jeziora biec miał ponoć gruby jak nadgarstek stary nieczynny miedziany przewód telefoniczny w otulinie z ołowiu.

Podobno jeszcze kilkanaście lat temu można było sięgnąć go z wody i odwinąć sobie trochę ołowiu na ciężarki. Stale rosnące ceny złomu zachęciły jednak okolicznych ekologów do definitywnego usunięcia z dna jeziora zalegającego na jego dnie śmiecia w postaci kabla. Wykorzystano do tego pojazd traktor, stalową linę i kilku liczących na procent z akcji śmiałków. Kabel udało się zlokalizować i związać z liną. Pomysł był prosty: do traktora lina stalowa - do liny stalowej kabel, traktor powoli przed siebie a kabel powoli na brzeg. Potem już tylko nocne ognisko w lesie a rano do skupu oddzielnie miedź, ołów i stal. Niestety plan się nie powiódł. Traktor ruszył a za nim jedynie 50 m kabla, który się po prostu zerwał. Koszty wynajęcia do akcji śmiałków pokryć musiał z własnej kieszeni kierowca traktora, co tłumaczy jego niechęć do opowiadania szczegółów historii.

Latem tego roku temat dojrzał. Po krótkim wywiadzie okazało się, że całkiem niedawno rybak - pan Andrzej mało nie wywrócił łódki, kiedy w sieci zaplątał się ów kabel. Na szybko zrobiłem bilans zysków. Mając na uwadze opowieści o grubym jak nadgarstek kablu dla ułatwienia obliczeń przyjąłem, że z 1 metra kabla będzie 1 kg miedzi, a w przybliżeniu odległość pomiędzy dwiema budkami to 2 km. Żeby niepotrzebnie nie naciągać zysków odjąłem 500m wiedząc, że z jednej i drugiej strony kabel jest ucięty. Cena złomu miedzianego wynosiła właśnie 12 zł, więc z prostej kalkulacji wyszło mi, że na dnie leży
18 tyśków? W jednej chwili z kabla, w którym była żyła miedzi zrobiła mi się moja żyła złota? No, to do dzieła.

Namówienie pana Andrzeja na wyprawę nie było trudne. Do zespołu zaprosiłem jeszcze ojca i Adama Sobańskiego. Ustaliliśmy termin akcji. Pan Andrzej z racji profesji dysponował dużą łodzią i jako jeden z niewielu bez przeszkód mógł używać na Dejgunach silnika, co było znacznym ułatwieniem gdyż poszukiwania miały się rozpocząć po drugiej stronie przy m. Kamionki. Spakowaliśmy sprzęt, 2 małe beczki, nieco więcej powietrza na zapas i w drogę. Na miejscu, które określił pan Andrzej okazało się, że pod nami jest 14 m wody. Po ocenie położenia względem osi, w której powinien iść kabel rozpocząłem poszukiwania. Metoda była prosta: płynąłem na kompas z bosakiem w mule. Po 30 min sukces! Ale tylko częściowy? Już pierwsze zetknięcie z kablem pozwoliło mi zauważyć, że ewentualne zyski znacznie spadną. Kabel miał ok. 1,5 - 2,0 cm średnicy. Ale niech tam, Ciągniemy! No i kolejna niespodzianka. Otulina kabla pod wpływem czasu nabrała cech jakiejś czarnej, lepkiej mazi. Tych samych cech w trakcie wydobywania nabierać zaczęła świeżo wymalowana łódź pana Andrzeja, z czego z pewnością nie był zadowolony.

Podczas wydobywania zauważyliśmy, że kabel zaczął zmieniać kierunek i prowadzić do brzegu, co w połączeniu z tym, że po 30m się skończył świadczy o próbach "szarpnięcia" kabla i z tej strony. Po wydobyciu postanowiliśmy wrócić do brzegu i poddać wszystko powtórnej analizie.

Fotorelacja

Odcięty kawałek kabla o długości 1 m, rozgrzaliśmy w kawałku rynny na ognisku, Bilans był następujący: 0,09g ?miedź, 0,34g ? ołów, 0,56g ? stal. Po cenach złomu z września 2008r., wychodziło w przybliżeniu 25 zł ? za 10m, kabla a to już nie to samo? Kalkulacja dawała 3750 zł za 1500m. kabla. Noo, tak ostrożnie mówiąc to już nie była żyła złota tylko żyła miedzi, a dokładnie 1,5 tony uwalonego w mazucie kabla, który najpierw trzeba było wydobyć, później przetransportować na brzeg, pociąć na kawałki i ekologiczną metodą ?w ognisku? rozdzielić na miedź, ołów i stalowe druty.

Kolejna próba wydobycia kabla miała miejsce 2 tygodnie później. Znowu powietrze, beczki, szpej, piłka do metalu, nożyce do metalu i do dzieła. Na szczęcie dla nas, tym razem kabel nie pozostawił nam żadnych złudzeń. Okazało się, że nie dość, że kabel definitywnie zmierza ku głębszym rejonom jeziora, to jeszcze jest tam, co raz bardziej zagrzebany w mule, co znacznie utrudniało wydobycie.

Kapitulację złożyłem na 23 metrach. Wydobyliśmy ok. 90m. kabla. W międzyczasie cena miedzi spadła o 1/3. Ledwie starczyło na paliwo i piwo dla pana Andrzeja? Kabel oznaczyłem i podczepiłem na beczce, która jest 4 m. pod powierzchnią wody.

No cóż, nie zawsze się udaje, a raczej znowu nic z tego?:))